-Rose, pospiesz się!- krzyknęłam.
-Nie wiem w co się ubrać...- odpowiedziała mi.
-Jakbym słyszała siebie.- powiedziałam i niechętnie wstając z kanapy Morganów podeszłam do Rosalie stojącej bezradnie przed otwartą szafą. Przeglądnęłam jej zawartość i wyciągnęłam jedną z sukienek. Była czerwona, z odkrytymi ramionami, w tali zwężona, ale rozkloszowana poniżej.
-Załóż.- powiedziałam patrząc to na sukienkę to na Rose z błyskiem w oczach.
-Ta sukienka do mnie nie pasuje... ten kolor... i w dodatku tyle odkrywa.- stwierdziła Rosalie z grymasem na twarzy.
-Nie marudź, będzie świetna. Zakładaj, bo musimy iść jeszcze do mnie.- podsumowałam i wcisnęłam jej sukienkę. Dziewczyna westchnęła, ale posłusznie poszła się przebrać.
-Idziesz z nami?- zapytałam plączącego się po pokoju Nathana.
-Nie będę się wpraszał.- odparł wesoło.
-Nikomu nie będzie przeszkadzało twoje towarzystwo, więc jeśli masz ochotę iść..- zapewniłam go.
-Lizy, w porządku. Mam inne plany.- stwierdził z lekko uniesionymi brwiami i uśmiechem na twarzy.
-I jak?!- z pokoju wyszła już przebrana Rose.
-Wyglądasz.... świetnie.- powiedziałam absolutnie szczerze. Na chwilę wręcz zaparło mi dech. Wiedziałam, że Rosalie to ładna dziewczyna, mimo że czasami to ''ukrywa'', ale nigdy nie myślałam, że aż tak.
-Lizy, wszystko dobrze?- spytała z troską i niepewnością w głosie.
-Tak, po prostu wyglądasz olśniewająco i....- nie wiedziałam co chcę powiedzieć.
-Ok, powiedzmy że rozumiem.- uśmiechnęła się jednocześnie przygryzając dolną wargę.
-Gdzie jest moja prawdziwa siostra?- Nate nie mógł oderwać od niej wzroku.
Godzinę później byłyśmy już pod moim domem.
-Wejdź.- powiedziałam w tym samym czasie wyciągając klucze z drzwi.
-Są twoi rodzice?- spytała Rose przekraczając próg.
-Raczej nie, tata w pracy, a mama mówiła coś o kursie gotowania.
Zostawiłam klucze na szafce w holu i razem z Rosalie skręciłyśmy do mojego pokoju. Zapaliłam światło, a Rose rzuciła się na moje łóżko. Wyciągnęłam z szafy dwie sukienki i stając przed lustrem zaczęłam je do siebie przykładać.
-Jak myślisz, która będzie lepsza?- zapytałam patrząc na lustrzane odbicie Rosalie.
-Ta czarna .- odpowiedziała mi bez większego zainteresowania.
-Ok, to idę się przebrać.- westchnęłam.
-Mogę użyć tych twoich perfum?.- zapytała Rose.
-Pewnie, bierz co chcesz.- odparłam i zniknęłam za drzwiami łazienki.
Godzinę później byłyśmy już prawie pod klubem.
-No i gdzie oni niby są?- zapytałam niemrawo, rozglądając się po ludziach. -No cóż, wejdźmy bez nich.- dodałam i za rękę z Rosalie, ruszyłyśmy do wejścia.
-Czekaj, wydawało mi się że widziałam tam Lily.- powiedziała Rosalie gwałtowanie się zatrzymując. Obie spojrzałyśmy w zaułek na tyłach klubu z którego słychać było śmiech.
-Chodźmy do nich.- powiedziałam i wyrwałam się w tamtą stronę.
-Nie wiem czy to dobry pomysł...- odparła zniechęcona Rose wlokąc się za mną.
-Musimy sprawdzić czy to oni. Lepsze to niż sterczenie i czekanie na nic.- odparłam ucinając temat i zagłębiłyśmy się w dosyć wąskim przejściu między dwoma budynkami.
-Czekałyśmy na ciebie i resztę, ale widzę że nie potrzebnie, bo sami zaczęliście zabawę.- zmierzyłam Lily wzrokiem. Była w towarzystwie około 10 osób, ale nie znałam żadnej z nich. Nie dostrzegłam wśród nich też ani Chrisa, ani Arthura.
-Ciekawe czy Christopher byłby zadowolony gdyby cię zobaczył w takim stanie...- mruknęłam. Wiedziałam, że Lily już była na haju. Chris- owszem lubił imprezować, sam na pewno nie był święty, ale nie lubił widzieć Liliany w stanie gorszym od siebie. Lily zaczęła coś gadać i smęcić, mając przy tym niezły ubaw i kpinę wymalowaną na twarzy.
-Ok, zabiorę cię do domu.- westchnęłam. Choć to dziwne, Liliana nie protestowała.-Zaraz, zaraz; ty zostajesz.- powiedziałam do Rosalie, która ruszyła za nami.
-Jak to? Sama?- zdziwiła się Rosalie.
-Arthur i Chris się gdzieś tu kręcili.- wydukała nieobecna Lily.
-O! Widzisz, znajdź ich. Poza tym ja też zaraz wrócę, tylko odprowadzę Lily do domu. Nie chcę żeby sama się błąkała... w tym stanie.- spojrzałam na nią poirytowana.
-Ale...
-Cicho. Nie ma ale. Zaraz wrócę i tak jak obiecałam, będziemy się bawić na całego.- dodałam Rosalie otuchy, posyłając jej jednocześnie ciepły uśmiech.
,,Oczami Arthura''
-JESZCZE JEDEN! JESZCZE RAZ!.... ŁOHOU!- krzyczeli obok jacyś ludzie do Chrisa.
-Stary, dopiero po dziewiątej, a ty już w takim stanie, zluzuj trochę.- zatoczyłem się na niego i oparłem na ramieniu siedzącego przy barze kumpla. Christopher powiedział coś tak niezrozumiałego, że nawet nie siliłem się żeby powtórzył. Nagle poczułem na ramieniu czyjś dotyk.
-Arthur..?- usłyszałem delikatny ale podwyższony głos pośród dudnienia basów z muzyki i wrzasków ludzi. Obróciłem się z brwiami lekko uniesionymi do góry, starając się bronić przed coraz ciężej opadającymi powiekami.
-Rose..- stwierdziłem widząc przed ją przed sobą. Miała smutny, a może raczej zawiedziony wyraz twarzy. Wyglądała jeszcze cudowniej niż zwykle. Patrzyłem na nią tępym, beznamiętnym spojrzeniem. Wstyd mi było za siebie i za to że takiego mnie widzi. Rosalie. Dziewczyna w której bujam się od tak dawna i boję się powiedzieć to co bym chciał. Jest nieśmiała ale i zbyt onieśmielająca żeby powiedzieć co się czuje na trzeźwo i jednocześnie zbyt wyjątkowa, żeby powiedzieć To bez żadnych środków rozluźniających. A teraz stoję sobie przed nią najebany. Tak po prostu.
-Lliy powiedziała że tu jesteście, więc przyszłam...- powiedziała i jej wzrok powędrował gdzieś za moje ramie. Obróciłem się tak by widzieć to co ona i poczułem jakby złość i jeszcze większy wstyd za Chrisa w naprawdę opłakanym stanie.
-Chyba lepiej będzie jak...- zaczęła Rose spuszczając wzrok, ale przerwała jej nadchodząca Elizabeth.
-Tu jesteście!- odparła z entuzjazmem i uśmiechem, ale gdy tylko zobaczyła co jest grane, wyraz jej twarzy kompletnie się zmienił.
-Bo my...- zacząłem, patrząc to na Lizy, to Rose.
-Odpuść. Pogadamy jak wytrzeźwiejesz.- stwierdziła Elizabeth przygryzając dolną wargę.
-Daj spokój Lizy..- odparła cicho Rosalie. Zdziwiłem się że stanęła w mojej obronie, ale ucieszyło mnie to. Pomyślałem nawet, że może ona też coś do mnie czuje, ale to chyba jednak niemożliwe. Mimo to spojrzałem na nią wymownie, starając się zdobyć na wdzięczność w oczach, choć nie do końca wyszło tak jakbym chciał. Wtedy Elizabeth chwyciła Rose za nadgarstek i zniknęły gdzieś w tłumie. Zanim odeszły rzuciłem tylko krótkie ''Przepraszam''.
,,Oczami Niny''
-Dziewczyny, przepraszam was, ale nie dam rady przyjść. Ale obiecuję, że kiedyś wam to wynagrodzę.- powiedziałam przytrzymując telefon ramieniem. Rozmawiałam z Lizy i Rose jeszcze chwilę. Po zakończeniu rozmowy odłożyłam telefon na toaletkę i usłyszałam krzyk mamy z kuchni.
-Nina, mogłabyś jutro wybrać się do sklepu po parę rzeczy?- zapytała moja mama. Miała na imię Julie. Była dosyć wysoka, jej oczy były koloru szarego, jak na biało-czarnych zdjęciach, tyle że miały w sobie charakterystyczny błysk. Miała długie, proste włosy z prosto ściętą tuż nad oczyma grzywką w kolorze blondu z ciemnymi pasmami. Mimo że mama była już trochę po czterdziestce, wyglądała na młodszą, choć cały efekt psuła zmartwiona mina. Odkąd ona i tata się rozwiedli, mało kiedy widzę ją z uśmiechem na twarzy. Wiem, że jest jej ciężko, dlatego staram się jej pomagać i wspierać jak mogę. Trochę tęsknię za ojcem, nie widziałam go od 3 lat.... albo i więcej. Przysyła mi tylko kartki na urodziny i święta. Czasem zastanawiam się czy za nami tęskni, czy może jest mu lepiej w Miami ze swoją nową dziewczyną i jej synem.
-Nina... słyszałaś o co cię prosiłam? - mama zapytała przyglądając mi się uważnie, ale z uśmiechem.
-Przepraszam, zamyśliłam się..- odparłam i posłałam jej przepraszający uśmiech.
-Pytałam czy nie poszłabyś zrobić jutro zakupów, mam teraz tyle na głowie, że nie mam czasu nawet na zakupy...-mama łyknęła w pośpiechu kawę z jej ulubionego kubka w zielone i różowe paski. W tym samym momencie włączyła się jakaś aplikacja w telefonie mojej mamy.- Aj, spóźnię się na tą kolację...-odparła o mało nie zadławiając się kawą.
-Mamo, nie dam rady... muszę jeszcze odebrać Bena z przedszkola bo prosiła mnie o to pani Cohen, skoczyć do banku, iść do biura odebrać te projekty o które prosiłaś i zająć się psem jakiegoś znajomego pana Trace'a, bo powiedział mu, że nikogo lepszego nie znajdzie. Dzisiaj nawet nie poszłam nawet na tą całą imprezę na którą się umawialiśmy, bo muszę napisać to podanie...-odparłam przytłoczona moim jutrzejszym planem.
-Co to za pani Cohen?- zapytała mama nie mogąc się na niczym skoncentrować.
-Nasza sąsiadka z dołu. Mieszka pod 9.- westchnęłam przyglądając się zamieszaniu jakie wokół siebie stwarza swoimi roztargnionymi ruchami.
-Faktycznie. Jestem tak zabiegana, że nawet nie mam czasu dla ludzi. Nie mam czasu na nic!- rzuciła zakładając swoje burgundowe szpilki.
-A co to za kolacja?- zapytałam z zaciekawieniem, jednak nie chciałam tego okazywać. Oparłam się o róg łuku prowadzącego z kuchni do salonu.
-Szef zaprosił wszystkich na kolację z okazji wygranych przetargów.
-A.
-Naprawdę nie znalazłabyś chwili na te zakupy? Zostawiłam listę na lodówce.- spojrzała na mnie błagalnie.
-Naprawdę nie wiem czy dam rade, ale się postaram.
-Przepraszam, że nie mam dla ciebie czasu..- spojrzała na mnie z dołu, kończąc walkę z butami.
-Nie szkodzi.-odparłam uśmiechając się sztucznie, ale mama chyba tego nie zauważyła, tylko w pośpiechu wyszła rzucając szybkie ''Pa''. Gdy tylko drzwi się zamknęły, głęboko westchnęłam i przygryzłam policzek od środka, jeszcze przez chwilę stojąc oparta o łuk. Wtedy zadzwonił telefon.
-Słucham?- powiedziałam, bo nawet nie zobaczyłam kto dzwoni.
-Nina? Musisz mi pomóc...- odparła podekscytowana Liliana.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dom Elizabeth
Podoba mi się! Bardzo dobrze napisane :) Zapraszam na mój nowy blog.
OdpowiedzUsuńmusicisawayofmyife.blogspot.com
Masz talent, mówił ci ktoś już to? :)
OdpowiedzUsuńhttp://redemptionodkupienie.blogspot.com/
Jest super! :3
OdpowiedzUsuńObserwuję ^^