wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 4

,,Oczami Liliany''
Zadzwoniłam do Niny z prośbą o pomoc, a ta pojawiła się u mnie w domu niecałe pół godziny później.
-Jesteś sama?- zapytała tuż po wejściu do mojego pokoju.
-Tak.- odpowiedziałam i zacisnęłam na chwilę powieki, bo ból głowy był nie do zniesienia.
-Jestem, więc mów co chciałaś. Mam dużo roboty, wybacz, ale mam nadzieję że nie przyszłam tu na marne...- powiedziała jakby uprzedzona do mnie.
-Obiecaj że coś dla mnie zrobisz.- przeszłam od razu do rzeczy.
-Zależy co by to miało być.- Nina nabierając pewności siebie, oparła się na łóżku.
-Wolałabym nie, bo się nie zgodzisz.- spojrzałam na nią uważnie. Może nawet zbyt uważnie.
-Skoro tak mówisz to chyba tym bardziej się nie zgodzę.- popatrzyła na mnie rozbawiona.
-Proszę cię. Proszę.- zaczęłam ją błagać.
-Kurde, to chyba Rose jest ta dobroduszna i pomocna.
-Ona nie dałaby rady.- powiedziałam ostrożnie patrząc na jej reakcję.
-Lily, co ty planujesz...?- spojrzała na mnie z błyskiem w oczach.
-Zrobisz to?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Być może, ale najpierw powiedz o co chodzi.
Miałam nadzieję, że Nina się zgodzi- zawsze lubiła wyzwania, choć może nie aż tak jak ja.
-Ehh- westchnęłam- Uwiedź mojego ojca.- powiedziałam krótko. Nina chyba pomyślała że to żart, bo tylko uniosła brwi w górę i zaczęła się śmiać.-Mówię serio.- dodałam swoim normalnym głosem.
-Kompletnie cię popieprzyło? Co to w ogóle za poroniony pomysł?- Nina było w ...lekkim szoku.
-Proszę cie... To ważne. Wtedy zrozumie, że jest złym ojcem, da mi spokój, a ja wyprowadzę się do Chrisa.
-A więc po to to wszystko.
-Zrobisz to dla mnie?
-Lily wiem, że wiszę ci przysługę, ale.. nie mogę tego zrobić. Poza tym nawet nie wiem jak wygląda twój ojciec nigdy go nam nie przedstawiłaś, nie wiem jaki jest.
-Nina, proszę cię. Wszystko dobrze przemyślałam.-zapewniła ją.
-To głupi pomysł, w końcu to twój tata.- Nina spuściła wzrok. Widziałam, że powoli mięknie.
-Szkoda, że zachowuje się jak nastolatek. Poza stałą bandą jego tak samo irytujących jak on... powiedzmy że przyjaciół, bez przerwy sprowadza sobie nowe panny. Mam już tego dość.- wyrzuciłam to z siebie i jakby mi ulżyło.
-Jesteś zazdrosna. Zależy ci na nim.- odparła Nina z przyjacielskim uśmiechem na twarzy.
-Zwariowałaś? Nienawidzę go, od śmierci mamy totalnie się zmienił, nie chcę go takiego znać. Pewnie nawet jej nie kochał.- zmarszczyłam brwi patrząc gniewnie gdzieś za okno.
-Lily ty chyba jesteś ślepa. A nie przyszło ci do głowy, że ty też od tamtego momentu się zmieniłaś? Może zależało mu na niej bardziej niż sądzisz i dlatego wszystko stało mu się nagle obojętne. Może to tak bardzo go bolało.- powiedziała Nina w pełnym przekonaniu co do swoich słów. Szybko otworzyłam buzię po czym ją zamknęłam i spojrzałam na nią smutno.
-Po tym wszystkim powinniście się wspierać, być dla siebie nawzajem. Z tego co mówisz wnioskuję jednak co innego.
-Pewnie masz rację, ale nasze relacje są... bardziej skomplikowane niż się wydaje.- powiedziałam nieco ciszej niż wcześniej.-Więc nie pomożesz mi?- zaczęłam trochę brać ją na litość.
-Lily, pomogę ci. Ale proszę cię, przemyśl sobie to wszystko.- Nina przyglądała mi się troskliwie.
-Ok. Dziękuję.- powiedziałam i przytuliłyśmy się. Byłam jej naprawdę wdzięczna; nie za to że zgodziła się zrobić to o co ją proszę, ale za to że po prostu przy mnie była i chciała dla mnie jak najlepiej.
-Dobra, to jaki mamy plan działania?- zapytała dosyć podekscytowana Nina.
-Najpierw ci go przedstawię.- zaczęłam.
-Tak, to rozsądny początek.- razem z Niną się zaśmiałyśmy.
-Tylko pamiętaj, musimy zachowywać się jak gdyby nigdy nic.
-Wiem. Mów dalej.
-Potem wpadniesz do mnie do  mnie do domu i powiesz że przyszłaś do mnie, robić jakiś projekt... wymyślisz coś. On powie że mnie nie ma...
-A wtedy ja, że przyszłam trochę wcześniej i czy mogłabym poczekać.
-Dokładnie.- byłam z niej zadowolona. Jakoś podnieciłyśmy się tym wszystkim, a złość Niny i moje rozdrażnienie, przerodziły się w śmiech.
-Jak już będziecie trochę sami, to namieszaj mu trochę w głowie.. wiesz o co chodzi. Skończymy to wszystko jak zacznie ci ''ufać'' i wmówisz mu że moja wyprowadzka to dobry pomysł i że bardzo cierpię i takie inne bzdury. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie chcesz żeby doszło między wami do czegoś więcej, więc musisz być uważna.- powiedziałam i skrzywiłam się na myśl o moim ojcu w związku z moją kumpelą. Potem zaczęłyśmy śmiać się praktycznie z byle czego i tak zleciało nam aż do pierwszej w nocy.
-Wiesz co, jakoś nawet nie jestem zestresowana tym swoim zadaniem.- powiedziała z uśmiechem Nina odwracając się w drzwiach wyjściowych.
-Super. Jakbyś była spięta to raczej nic by z tego nie wyszło.- parsknęłam.
-Taak, haha, a gdybym chodziła taka zesztywniała ze śmiesznym tikiem w oku..?- obie zaczęłyśmy się brechtać.
-Idź już lepiej, twoja mama się może wkurzyć, zwłaszcza, że z tego co wiem, masz szlaban po tym melanżu na plaży...?- uśmiechnęłam się zadziornie.
-Nawet mi o tym nie przypominaj... W sumie to mama się i tak nie dowie, poszła na imprezę z firmy.- powiedziała, odwróciła się i odeszła.
-Nina!- krzyknęłam jeszcze za nią. Obróciła się.- Dzięki.- powiedziałam. Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a potem Nina zniknęła w cieniu latarni.

,,Oczami Rosalie''
-Idę na chwile przed lokal, muszę trochę odetchnąć.- krzyknęłam do Elizabeth, kiedy na zegarku była dokładnie 2:35.
-Dobra, ale nie zostawiaj mnie tu na długo.- odkrzyknęła z uśmiechem, nie przerywając zabawy z dwoma nowo poznanymi chłopakami. Jeden z nich miał na imię Denis, ale nie wiem który dokładnie. Wyższy z nich był o kilka centymetrów wyższy od Elizabeth, ale nic dziwnego, w końcu to naprawę wysoka dziewczyna. Miał dłuższe brązowe włosy i kawowe oczy bez połysku. Najbardziej podobały mi się jego smukłe rysy twarzy. Drugi był niższy od Lizy, ale wyższy ode mnie. Miał wygolone po bokach i lekko postawione ku górze blond włosy i zielono-szare, nie za duże oczy. 
Przecisnęłam się przez tłum ludzi i dostałam do tylnego wyjścia- było prawie w tym samym miejscu gdzie spotkałyśmy przed imprezą Lily. Głęboko odetchnęłam i spojrzałam w rozgwieżdżone niebo. Moją uwagę oderwał gwar dochodzący z pobliskiego parku, chociaż była to bardziej oaza biegaczy w dzień, a miejsce ''zbuntowanych'' nastolatków i nie tylko; w nocy. Wydeptane szerokie ścieżki, gdzie nie gdzie posadzone w równych rzędach drzewa, a pod nimi niczym nie wyróżniające się ławki.
W tamtym momencie wyraz mojej twarzy zupełnie się zmienił. Spojrzałam uważniej na grupę ludzi zgromadzonych w jednej części parku. Byłam prawie pewna, że widziałam tam Nathana. A więc to są te jego ''inne plany''... nie miałam pojęcia, że obraca się w takim towarzystwie.
 Po powrocie do domu, będę musiała z nim porozmawiać, może ma jakieś problemy. Trochę się na nim zawiodłam- do tej pory ufaliśmy sobie bezgranicznie, wspieraliśmy i szanowaliśmy. Teraz to trochę zmienia postać rzeczy... z ponurych myśli wyrwał mnie głośniejszy odgłos dochodzący z tamtej strony. Wyglądali jakby składali jakiś toast, tyle że zamiast szampana, mieli w dłoniach papierosy i z tego co zaobserwowałam to niektórzy popalali też jointy. Po tym wszystkim odechciało mi się nawet dalszej zabawy.
-Ty też na fajkę?- zapytał stając za mną i zapalającego trzymanego w ustach papierosa niższy z chłopaków których dzisiaj poznałyśmy. Spojrzałam na niego.
-Nie palę.- odparłam patrząc na ulatniający się z tytoniu dym. Chłopak spojrzał na mnie z niegrzecznym uśmieszkiem i dodał.
-To może pora zacząć? Mógłbym cię nauczyć wielu rzeczy.- spojrzał na mnie dziwnie i przysunął się kilka kroków. 
-Nie chcę.... Denis.- powiedziałam, strzelając jego imię. Wybrzmiało odrobinę jak pytanie.- Poza tym palenie zabija.- dodałam z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
-Może właśnie o to chodzi.- spojrzał na mnie spod głowy i przełknął ślinę przez chwilę na mnie patrząc. Potem szybko odwrócił wzrok i wrócił do swojego zajęcia.- I tak w ogóle, to mam na imię Joe.- posłał mi szczery uśmiech, inny niż ten wcześniej. Ten podobał mi się bardziej.
-Oh.. Przepraszam.- również się do niego uśmiechnęłam.- Chcesz o tym pogadać...?- zapytałam bardzo niepewnie.
-O czym?- Joe widocznie nie wiedział o czym mówię.
-Może masz jakiś problem. No wiesz, ludzie nie chcą skracać sobie życia bez powodu.- dodałam nieco pewniej. Chłopak zmarszczył czoło i widocznie bił się z myślami. 
-A co to zmieni?- zapytał przesadnie wesołym tonem. 
-Może ktoś będzie mógł ci pomóc.- rzuciła, śledząc jego ruchy.
-Może.- podkreślił to słowo unosząc przy tym lekko brwi i zaciskając na moment usta. W tej samej chwili zgasił swojego papierosa i spytał jakby zapomniał o naszej wymianie zdań- Wracasz ze mną do środka?
-Tak. Przecież zostawiłam tam swoją kumpelę.- posłałam mu słaby uśmiech, unikając jego wzroku. Chłopak otworzył drzwi i przytrzymał je ramieniem, dłońmi nakazując żebym weszła. Ponownie zlałam się z tłumem ludzi i cały czas idąc przed siebie, wzrokiem zaczęłam szukać Elizabeth. Poszło dosyć szybko- Lizy szalała z Denisem przy barze. 
-Lizy, ja zaraz spadam.- odparłam patrząc to na nią, to na trochę upitego już kumpla Joe'go.
-Zostań jeszcze.- głos Lizy był smutny.
-Nie, jakoś nie najlepiej się czuję.- odparłam i kątem oka zerknęłam na Joe'go. 
-Odwieźć cię do domu?- zapytał przymrużając oczy Denis.
-Chyba... nie powinieneś teraz prowadzić.- powiedziałam bardzo wolno, marszcząc przy tym brwi. 
-No cóż, to ja też będę się już zwijać.- westchnęła Elizabeth wstając ze stołka barowego.
-Nieee, dziewczyny...
-Zostańcie jeszcze.- chłopcy zaczęli smęcić i rozpaczać. Denis posunął się nawet do tego, że zaczął na cały głos naśladować płacz niemowlaka. 
-Przestań krzyczeć.- uspokoiła go trochę rozbawiona Lizy. 
-Najpierw musisz mnie pocałować.
-Dobra, nastaw policzek.- Lizy postanowiła pójść na ugodę.
-Ale nie w policzek!- oburzył się Denis.
-W policzek albo w ogóle.- Elizabeth wygrała.
-No dobra.- odparł zawiedziony chłopak.
-Ej, to ja też chcę!- dołączył do dyskusji Joe.
-Tobie niech da Rose.- rzuciła wesoło Lizy, przystawiając się do pocałowania Denisa. Elizabeth od policzka Denisa dzieliło ledwie kilka centymetrów, kiedy ten obrócił się o 90 stopni ich usta się złączyły. Elizabeth w lekkim szoku praktycznie nie zareagowała, ale Denis wkręcił się za nich oboje. W końcu Lizy otrzeźwiała i oderwała się od niego z odrobiną trudu.
-Ok, miło było, ale czas się pożegnać.- westchnęłam.
-A buziak dla mnie?- dopytywał się Joe nastawiając policzek. Przez chwilę mocno się wahałam i obawiałam że wykręci taki numer jak jego kumpel, ale po chwili nachyliłam się lekko i szybko go pocałowałam. 
-O Artur!- krzyknęła za moimi plecami Elizabeth. Nagle jakby znieruchomiałam i w ułamek sekundy odskoczyłam od Joego. Mam nadzieję, że tego nie widział... Ale jednak. Widział to. Z miejsca w którym stałam patrzyłam na niego, a on patrzył na mnie. Po chwili jakby otrzeźwiał, otworzył buzię i szybko ją zamknął, a potem posłał mi słaby smutny uśmiech, który odwzajemniłam nieco cieplej. Czułam jak twarz zalewa mi rumieniec, ale mimo to, zdobyłam się żeby coś powiedzieć.
-Lizy, proszę cię, chodźmy już...- jak na jeden dzień dosyć wrażeń. 

Niecałe czterdzieści minut później byłam już pod blokiem, w którym mieszkałam z Nathanem. Szłam przed siebie, jednocześnie szukając w torebce klucza. Drogę oświetlała mi słaba żarówka z mijanej przez mnie klatki schodowej. Zatrzymałam się na chwilę nie mogąc wydobyć kluczy, ale w końcu udało mi się je wydobyć. Zręcznie wstukałam kod na domofonie i nawet nie wiem kiedy znalazłam się pod drzwiami naszego mieszkania. Dobrą chwilę siłowałam się ze starym zamkiem i bardzo opornymi, często zatrzaskującymi się drzwiami. Kiedy już się z nimi uporałam, weszłam do środka i rzuciłam kluczyki na stolik. Zrzuciłam z siebie buty i ruszyłam do pokoju, gdzie powinien być mój brat. Ku mojemu zaskoczeniu był tam.
-Nie śpisz jeszcze?- zapytałam jak gdyby nigdy nic.
-Nie jestem śpiący.- odparł z jak zwykle serdecznym uśmiechem.
-Bardzo się tu nudziłeś?- zapytałam zdejmując najpierw jeden, potem drugi kolczyk. 
-Właściwie to.... nie nie nudziłem się. Byłem na mieście. Ze znajomymi.- Mówił krótkimi zdaniami i gdybym go nie widziała, nawet bym nie podejrzewała jacy to znajomi. 
-I co robiliście?- chciałam sprawdzić czy będzie kłamał mi w żywe oczy, czy po prostu powie prawdę bo mi ufa. A przynajmniej tak mi się wydawało.
-To co zawsze.- odparł uważnie mi się przyglądając po czym dodał- Co cię wzięło na jakieś przesłuchania?
-Wiesz co... jestem już zmęczona. Pogadamy rano.- zacisnęłam usta, zamknęłam drzwi i leniwym krokiem rzuciłam się na swoje łóżko. ''To co zawsze''- te słowa mnie dobiły. Moją jedyna nadzieją było to, że może to wcale nie był on, że to nie jego tam widziałam. Przecież byłam daleko, było ciemno, ja wypiłam wcześniej jednego drinka, a w Los Angeles nie jeden chłopak jest podobny do Nathana. Tak bijąc się z myślami nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Nawet nie zdążyłam przebrać się w piżamę, ani zmyć makijażu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest i rozdział 4 :) Mam nadzieję że się choć trochę podobał.
Zachęcam do komentowania i obserwowania ;)

środa, 23 lipca 2014

Rozdział 3

,,Oczami Elizabeth''
-Rose, pospiesz się!- krzyknęłam.
-Nie wiem w co się ubrać...- odpowiedziała mi.
-Jakbym słyszała siebie.- powiedziałam i niechętnie wstając z kanapy Morganów podeszłam do Rosalie stojącej bezradnie przed otwartą szafą. Przeglądnęłam jej zawartość i wyciągnęłam jedną z sukienek. Była czerwona, z odkrytymi ramionami, w tali zwężona, ale rozkloszowana poniżej.
-Załóż.- powiedziałam patrząc to na sukienkę to na Rose z błyskiem w oczach.
-Ta sukienka do mnie nie pasuje... ten kolor... i w dodatku tyle odkrywa.- stwierdziła Rosalie z grymasem na twarzy.
-Nie marudź, będzie świetna. Zakładaj, bo musimy iść jeszcze do mnie.- podsumowałam i wcisnęłam jej sukienkę. Dziewczyna westchnęła, ale posłusznie poszła się przebrać.
-Idziesz z nami?- zapytałam plączącego się po pokoju Nathana.
-Nie będę się wpraszał.- odparł wesoło.
-Nikomu nie będzie przeszkadzało twoje towarzystwo, więc jeśli masz ochotę iść..- zapewniłam go.
-Lizy, w porządku. Mam inne plany.- stwierdził z lekko uniesionymi brwiami i uśmiechem na twarzy.
-I jak?!- z pokoju wyszła już przebrana Rose.
-Wyglądasz.... świetnie.- powiedziałam absolutnie szczerze. Na chwilę wręcz zaparło mi dech. Wiedziałam, że Rosalie to ładna dziewczyna, mimo że czasami to ''ukrywa'', ale nigdy nie myślałam, że aż tak.
-Lizy, wszystko dobrze?- spytała z troską i niepewnością w głosie.
-Tak, po prostu wyglądasz olśniewająco i....- nie wiedziałam co chcę powiedzieć.
-Ok, powiedzmy że rozumiem.- uśmiechnęła się jednocześnie przygryzając dolną wargę.
-Gdzie jest moja prawdziwa siostra?- Nate nie mógł oderwać od niej wzroku.

Godzinę później byłyśmy już pod moim domem.
-Wejdź.- powiedziałam w tym samym czasie wyciągając klucze z drzwi.
-Są twoi rodzice?- spytała Rose przekraczając próg.
-Raczej nie, tata w pracy, a mama mówiła coś o kursie gotowania.
Zostawiłam klucze na szafce w holu i razem z Rosalie skręciłyśmy do mojego pokoju. Zapaliłam światło, a Rose rzuciła się na moje łóżko. Wyciągnęłam z szafy dwie sukienki i stając przed lustrem zaczęłam je do siebie przykładać.
-Jak myślisz, która będzie lepsza?- zapytałam patrząc na lustrzane odbicie Rosalie.
-Ta czarna .- odpowiedziała mi bez większego zainteresowania.
-Ok, to idę się przebrać.- westchnęłam.
-Mogę użyć tych twoich perfum?.- zapytała Rose.
-Pewnie, bierz co chcesz.- odparłam i zniknęłam za drzwiami łazienki.

Godzinę później byłyśmy już prawie pod klubem.
-No i gdzie oni niby są?- zapytałam niemrawo, rozglądając się po ludziach. -No cóż, wejdźmy bez nich.- dodałam i za rękę z Rosalie, ruszyłyśmy do wejścia.
-Czekaj, wydawało mi się że widziałam tam Lily.- powiedziała Rosalie gwałtowanie się zatrzymując. Obie spojrzałyśmy w zaułek na tyłach klubu z którego słychać było śmiech.
-Chodźmy do nich.- powiedziałam i wyrwałam się w tamtą stronę.
-Nie wiem czy to dobry pomysł...- odparła zniechęcona Rose wlokąc się za mną.
-Musimy sprawdzić czy to oni. Lepsze to niż sterczenie i czekanie na nic.- odparłam ucinając temat i zagłębiłyśmy się w dosyć wąskim przejściu między dwoma budynkami.
-Czekałyśmy na ciebie i resztę, ale widzę że nie potrzebnie, bo sami zaczęliście zabawę.- zmierzyłam Lily wzrokiem. Była w towarzystwie około 10 osób, ale nie znałam żadnej z nich. Nie dostrzegłam wśród nich też ani Chrisa, ani Arthura.
-Ciekawe czy Christopher byłby zadowolony gdyby cię zobaczył w takim stanie...- mruknęłam. Wiedziałam, że Lily już była na haju. Chris- owszem lubił imprezować, sam na pewno nie był święty, ale nie lubił widzieć Liliany w stanie gorszym od siebie. Lily zaczęła coś gadać i smęcić, mając przy tym niezły ubaw i kpinę wymalowaną na twarzy.
-Ok, zabiorę cię do domu.- westchnęłam. Choć to dziwne, Liliana nie protestowała.-Zaraz, zaraz; ty zostajesz.- powiedziałam do Rosalie, która ruszyła za nami.
-Jak to? Sama?- zdziwiła się Rosalie.
-Arthur i Chris się gdzieś tu kręcili.- wydukała nieobecna Lily.
-O! Widzisz, znajdź ich. Poza tym ja też zaraz wrócę, tylko odprowadzę Lily do domu. Nie chcę żeby sama się błąkała... w tym stanie.- spojrzałam na nią poirytowana.
-Ale...
-Cicho. Nie ma ale. Zaraz wrócę i tak jak obiecałam, będziemy się bawić na całego.- dodałam Rosalie otuchy, posyłając jej jednocześnie ciepły uśmiech.


,,Oczami Arthura''
-JESZCZE JEDEN! JESZCZE RAZ!.... ŁOHOU!- krzyczeli obok jacyś ludzie do Chrisa.
-Stary, dopiero po dziewiątej, a ty już w takim stanie, zluzuj trochę.- zatoczyłem się na niego i oparłem na ramieniu siedzącego przy barze kumpla. Christopher powiedział coś tak niezrozumiałego, że nawet nie siliłem się żeby powtórzył. Nagle poczułem na ramieniu czyjś dotyk.
-Arthur..?- usłyszałem delikatny ale podwyższony głos pośród dudnienia basów z muzyki i wrzasków ludzi. Obróciłem się z brwiami lekko uniesionymi do góry, starając się bronić przed coraz ciężej opadającymi powiekami.
-Rose..- stwierdziłem widząc przed ją przed sobą. Miała smutny, a może raczej zawiedziony wyraz twarzy. Wyglądała jeszcze cudowniej niż zwykle. Patrzyłem na nią tępym, beznamiętnym spojrzeniem. Wstyd mi było za siebie i za to że takiego mnie widzi. Rosalie. Dziewczyna w której bujam się od tak dawna i boję się powiedzieć to co bym chciał. Jest nieśmiała ale i zbyt onieśmielająca żeby powiedzieć co się czuje na trzeźwo i jednocześnie zbyt wyjątkowa, żeby powiedzieć To bez żadnych środków rozluźniających. A teraz stoję sobie przed nią najebany. Tak po prostu.
-Lliy powiedziała że tu jesteście, więc przyszłam...- powiedziała i jej wzrok powędrował gdzieś za moje ramie. Obróciłem się tak by widzieć to co ona i poczułem jakby złość i jeszcze większy wstyd za Chrisa w naprawdę opłakanym stanie.
-Chyba lepiej będzie jak...- zaczęła Rose spuszczając wzrok, ale przerwała jej nadchodząca Elizabeth.
-Tu jesteście!- odparła z entuzjazmem i uśmiechem, ale gdy tylko zobaczyła co jest grane, wyraz jej twarzy kompletnie się zmienił.
-Bo my...- zacząłem, patrząc to na Lizy, to Rose.
-Odpuść. Pogadamy jak wytrzeźwiejesz.- stwierdziła Elizabeth przygryzając dolną wargę.
-Daj spokój Lizy..- odparła cicho Rosalie. Zdziwiłem się że stanęła w mojej obronie, ale ucieszyło mnie to. Pomyślałem nawet, że może ona też coś do mnie czuje, ale to chyba jednak niemożliwe. Mimo to spojrzałem na nią wymownie, starając się zdobyć na wdzięczność w oczach, choć nie do końca wyszło tak jakbym chciał. Wtedy Elizabeth chwyciła Rose za nadgarstek i zniknęły gdzieś w tłumie. Zanim odeszły rzuciłem tylko krótkie ''Przepraszam''.

,,Oczami Niny''
-Dziewczyny, przepraszam was, ale nie dam rady przyjść. Ale obiecuję, że kiedyś wam to wynagrodzę.- powiedziałam przytrzymując telefon ramieniem. Rozmawiałam z Lizy i Rose jeszcze chwilę. Po zakończeniu rozmowy odłożyłam telefon na toaletkę i usłyszałam krzyk mamy z kuchni.
-Nina, mogłabyś jutro wybrać się do sklepu po parę rzeczy?- zapytała moja mama. Miała na imię Julie. Była dosyć wysoka, jej oczy były koloru szarego, jak na biało-czarnych zdjęciach, tyle że miały w sobie charakterystyczny błysk. Miała długie, proste włosy z prosto ściętą tuż nad oczyma grzywką w kolorze blondu z ciemnymi pasmami. Mimo że mama była już trochę po czterdziestce, wyglądała na młodszą, choć cały efekt psuła zmartwiona mina. Odkąd ona i tata się rozwiedli, mało kiedy widzę ją z uśmiechem na twarzy. Wiem, że jest jej ciężko, dlatego staram się jej pomagać i wspierać jak mogę. Trochę tęsknię za ojcem, nie widziałam go od 3 lat.... albo i więcej. Przysyła mi tylko kartki na urodziny i święta. Czasem zastanawiam się czy za nami tęskni, czy może jest mu lepiej w Miami ze swoją nową dziewczyną i jej synem.
-Nina... słyszałaś o co cię prosiłam? - mama zapytała przyglądając mi się uważnie, ale z uśmiechem.
-Przepraszam, zamyśliłam się..- odparłam i posłałam jej przepraszający uśmiech.
-Pytałam czy nie poszłabyś zrobić jutro zakupów, mam teraz tyle na głowie, że nie mam czasu nawet na zakupy...-mama łyknęła w pośpiechu kawę z jej ulubionego kubka w zielone i różowe paski. W tym samym momencie włączyła się jakaś aplikacja w telefonie mojej mamy.- Aj, spóźnię się na tą kolację...-odparła o mało nie zadławiając się kawą.
-Mamo, nie dam rady... muszę jeszcze odebrać Bena z przedszkola bo prosiła mnie o to pani Cohen, skoczyć do banku, iść do biura odebrać te projekty o które prosiłaś i zająć się psem jakiegoś znajomego pana Trace'a, bo powiedział mu, że nikogo lepszego nie znajdzie. Dzisiaj nawet nie poszłam nawet na tą całą imprezę na którą się umawialiśmy, bo muszę napisać to podanie...-odparłam przytłoczona moim jutrzejszym planem.
-Co to za pani Cohen?- zapytała mama nie mogąc się na niczym skoncentrować.
-Nasza sąsiadka z dołu. Mieszka pod 9.- westchnęłam przyglądając się zamieszaniu jakie wokół siebie stwarza swoimi roztargnionymi ruchami.
-Faktycznie. Jestem tak zabiegana, że nawet nie mam czasu dla ludzi. Nie mam czasu na nic!- rzuciła zakładając swoje burgundowe szpilki.
-A co to za kolacja?- zapytałam z zaciekawieniem, jednak nie chciałam tego okazywać. Oparłam się o róg łuku prowadzącego z kuchni do salonu.
-Szef zaprosił wszystkich na kolację z okazji wygranych przetargów.
-A.
-Naprawdę nie znalazłabyś chwili na te zakupy? Zostawiłam listę na lodówce.- spojrzała na mnie błagalnie.
-Naprawdę nie wiem czy dam rade, ale się postaram.
-Przepraszam, że nie mam dla ciebie czasu..- spojrzała na mnie z dołu, kończąc walkę z butami.
-Nie szkodzi.-odparłam uśmiechając się sztucznie, ale mama chyba tego nie zauważyła, tylko w pośpiechu wyszła rzucając szybkie ''Pa''. Gdy tylko drzwi się zamknęły, głęboko westchnęłam i przygryzłam policzek od środka, jeszcze przez chwilę stojąc oparta o łuk. Wtedy zadzwonił telefon.
-Słucham?- powiedziałam, bo nawet nie zobaczyłam kto dzwoni.
-Nina? Musisz mi pomóc...- odparła podekscytowana Liliana. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dom Elizabeth